BEZ MARUDZENIA
☀ ☓ ☀ ☓ ☀
Przez
chwilę panowała nieprzyjemna cisza, tylko kółka wózka, który
pchał Sawel cicho skrzypiały, kiedy pchał go w kierunku Grimmjowa.
Wreszcie przystanął i rzucił przeciągłe spojrzenie na dwie
pozostałe dziewczyny, które nadal stały tam gdzie przed chwilą.- Chyba nie powinno was tu być - rzucił w ich stronę, a one natychmiast cichaczem wymknęły się z pokoju. Jego ton był trochę dziwny, niby obojętny, lecz przez niego dziewczynom stanęły włoski na karku. Było tylko słychać jak na korytarzu zaczęły głośną rozmowę o tym, że w ogóle nie powinny tam przychodzić, że tamta jest głupia i że nie chciały narazić się Sawelowi-sama.
Kiedy jego wzrok powędrował na obojętną minę Grimmjowa, jego wyraz twarzy natychmiast się zmienił i powrócił mu flirciarski uśmieszek.
- O czym to ja... Ach, no tak - mruknął pod nosem i pstryknął palcami. Chwilę później do środka wparował jakiś białowłosy dzieciak z dużą czarną torbą, która była tak wyładowana, że zamek błyskawiczny ledwo się trzymał.
- Na początek przydałby się jakiś stół i krzesła, tak ze trzy - Sawel rzucił do białowłosego chłopca, którego twarz całkowicie zakrywała maska pustego, która wyglądała jak czaszka kruka.
- Trzy - mruknął pod nosem Sawel, jednak chłopak tego nie dosłyszał i tylko spojrzał pytająco na niego.
- Na razie to wszystko - odparł różowowłosy i z wyrysowanym uśmieszkiem na twarzy zaczął wykładać jakieś talerze, miseczki i inne dziwne przedmioty na ten stół. Chłopak szybko usunął się z pola widzenia. Odsunął jednym ruchem wózek na bok, a ten wylądował zgrabnie pod ścianą. Wreszcie odsunął jedno z krzeseł i usiadł na nim. Poklepał znacząco krzesło obok i spojrzał na Grimmjowa, który dotąd nie odparł ani słowa.
- Co to ma być? - powiedział wreszcie spoglądając niepewnie na wystawę znajdującą się na stole.
- Twój posiłek. Nie mogłem się zdecydować więc wziąłem wszystkiego po trochu - odrzekł radośnie pielęgniarz. Założył nogę na nogę i z zaciekawieniem patrzył na espadę. - No siadaj.
Wpatrywał się z konsternacją w najbliżej stojący talerz jakiejś mlecznobiałej substancji. Dźgnął ją kilkakrotnie łyżką i skrzywił się.
- Co to jest?
- Owsianka! - odparł radośnie Sawel i klasnął w dłonie. - Najlepsze jedzenie pod słońcem!
- Żartujesz sobie? Mam tą kleistą breję wsadzić sobie do ust? - zrobił zniesmaczoną minę. - Takie coś to możesz sobie wciskać bezzębnym dziadkom, nie mnie.
- Jak too...? - mruknął tamten i zrobił nieco obrażoną minę. - No dobra, rozumiem... że chcesz coś bardziej MĘSKIEGO! Dlatego też przyniosłem ze sobą syrop wiśniowy. Ma taki fajny ciemnoczerwony kolor, jak KREW i czasami trafiają się nawet wisienki! - nie czekając na pozwolenie wlał do miski owsianki jedną trzecią zawartości słoiczka.
- No to wsuwaj!
- Nie.
- Nie bądź taki. Musisz coś zjeść.
- Nie.
- Zjedz to!
- Nie!
- Dobra, dobra. Wiedziałem, że będzie trudno... a co powiesz na... - zrzucił miskę ze stołu i Grimmjow już myślał, że roztrzaska się ona o podłogę i wszystko zachlapie tą białą breją, kiedy nagle zniknęła w zielonych płomieniach. - ... pancakesy z syropem klonowym lub daktylowym! - wyciągnął rękę po następny talerz wyładowany sporą ilością placków, które niebezpiecznie chwiały się na boki.
- Dobra, dosyć - rzekł wreszcie i odtrącił widelec, na którym nadziany był następny złocisty placek ociekający syropem i którego podtykał mu różowowłosy. Sawel wreszcie dał mu tą satysfakcję, a właściwie dał mu spokój z plackami.
- Naprawdę nie rozumiem czemu to miało służyć - warknął wreszcie Grimmjow i oparł łokieć o podparcie krzesła. - Poza tym, że zjadłem to świństwo...
- Świństwo, po którym się oblizywałeś!
- Zaraz oberwiesz - spojrzał na pielęgniarza spode łba, lecz odwrócił wzrok, który spoczął na widoku rozciągającym się za oknami.
- Nie rozumiem czemu miałeś z tym takie opory. To nie było normalne jedzenie. We wszystkim zawarłem płynne reiatsu i krew pustych. Co nie oznacza, że teraz będziesz mógł o tym rozpowiadać dokoła. Gdyby właściciel dowiedział się o tym... - różowowłosy wzdrygnął się na samą myśl co by się stało. - Zabronione jest używać tego typu wynalazków... Sądzę jednak, że jest to tylko taki drobny wspomagacz. A skoro mam ciebie wyleczyć do końca to zrobię to porządnie. Bez tych posiłków założę się, że zdrowiałbyś trzy razy dłużej, co z pewnością byłoby niezwykle uciążliwe, nie tylko dla mnie...
- Płynne reiatsu? Chyba nie chcę wiedzieć jak to zdobyłeś...
- Nie było z tym problemu. To jedna z moich umiejętności. Absorbowanie reiatsu i umieszczanie go do dowolnego pojemnika, którym może być zarówno rzecz martwa jak i żywa.
- Więc to ty zapieczętowałeś moje reiatsu espady w tym mieczu? - wskazał brodą na świecący przedmiot znajdujący się na końcu pokoju.
- Po części tak.
- Po części?
- Wiesz, trudno było taką ilość zapieczętować w wielu kawałkach miecza. Trzeba było na niego rzucić złożone kidō, tak aby w dodatku samoistnie się regenerował, a takie rzeczy to potrafi tylko wyszkolony shinigami. Albo osoba z mocami shinigami, ale to nie rozmowa na dzisiaj. Wybacz, nie jesteś jedyną osobą do wyżywienia - Sawel gwałtownie wstał od stołu, szybko pozbierał wszystkie naczynia leżące na stole i wcisnął je wszystkie na jedną z półeczek znajdujących się na wózku.
- Powiedz kto to zrobił! - Grimmjow był wyraźnie wkurzony takim obrotem sprawy.
- Powiem ci, ale nie teraz jak już mówiłem...
- Do jasnej cholery! Jeszcze niedawno mówiłeś, że będziesz moim OSOBISTYM pielęgniarzem, czy coś w ten deseń.
- Cofam to - odparł bez namysłu i zmył się z pokoju pogwizdując coś pod nosem.
- KIJ CI W DUPĘ! - ryknął jeszcze za nim Grimmjow i rzucił pozostałą szklaną szklaneczką przez pokój, która rozbiła się o ścianę na korytarzu, dokładnie nad głową jasnowłosej postaci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, zostaw po sobie komentarz~
Jeśli spodobało Ci się opowiadanie, dołącz do obserwatorów!